piątek, 13 grudnia 2019

Świętowanie przesilenia zimowego a 13 grudnia i tzw. Dzień Świętej Łucji



TUTAJ LINK 
do przepięknej, audiowizualnej aranżacji związanej z tym dniem, 
przedstawionej i zmieszczonej na YouTube 
przez szwedzką artystkę i vlogerkę Jonnę Jinton

Coroczne obchody Dnia Świętej Łucji w dniu 13 grudnia kojarzą się w kulturze masowej głównie ze Szwecją, choć naturalnie nie tylko tam mają miejsce. Najbardziej znanym obrazem kojarzącym się z tym świętem jest celebrowany w ciemności pochód młodych dziewcząt ubranych na biało w charakterystycznych wiankach ze świecami na głowie.

Oczywiście święta Łucja nie ma z tym zbyt wiele wspólnego poza tym, że wspominać ją można wyłącznie jako młodą kobietę. Jak większość świętych, zwłaszcza tych z początków chrześcijaństwa, zeszła z tego świata w tragicznych okolicznościach.

Nie jestem jednak pewna czy wielu Szwedów zdaje sobie sprawę z tego, jakie są prawdziwe korzenie tego święta, a zwłaszcza jego obrzędów. A może się mylę?

Misjonarze chrześcijańscy aktywizowali się na terenach Skandynawii mniej więcej w XV wieku. Zastali tam pewne obrzędy o charakterze pogańskim, w tym właśnie obrzędy przesilenia zimowego. W tym momencie nikogo już pewnie nie dziwi skąd te świece i nocne pochody dziewcząt ubranych na biało. Musiało to wyglądać zjawiskowo. Mało tego, ludzie nie chcieli zrezygnować ze swojej tradycji, a po krwawym treningu z terenów słowiańskich, chrześcijaństwo nabrało pewnej mądrości systemowej i zrozumiało, że łatwiej jest zmieniać etykietki niż krwawo i do gołej ziemi czyścić teren pod nowy kult. To dlatego dzień 13 grudnia dostał nową etykietkę i świętą Łucję za patronkę – oślepiona młoda kobieta miała nasuwać skojarzenie z dziewczętami które niosą światło w głębokim mroku.

Teraz jeszcze pozostaje pytanie, dlaczego w Skandynawii, przesilenie zimowe obchodzono 13 grudnia? Może kogoś to zdziwi, ale było tak nie tylko tam. Wygląda jednak na to, że to tam pozostała pewna pamięć dłużej i w większej niż gdzie indziej skali. Być może właśnie dlatego, że aktywizacja misjonarska dotarła tam stosunkowo późno.

Do tego jednak dołączyła pewna bardzo istotna okoliczność - korekta i zmiana kalendarza. Od 5 października 1582 roku wprowadzono kalendarz gregoriański, zastępując dotychczasowy kalendarz juliański, który rozjechał się nieco ze zjawiskami przyrodniczo-astronomicznymi. Wikipedia opisuje to w ten sposób:

„Zreformowany kalendarz pomijał 10 dat dni od 5 do 14 października, tak aby dzień równonocy wiosennej ponownie przypadał 21 marca. W roku 1582 dzień 4 października był tak samo oznaczony zarówno w kalendarzu juliańskim jak i gregoriańskim. Natomiast dzień następny był oznaczony jako 5 października kalendarza juliańskiego i jako 15 października kalendarza gregoriańskiego. Wtedy powstała różnica 10 dni w datowaniach tych kalendarzy." [źródło: Wikipedia

Krótko mówiąc. Jeśli w 1580 roku 13 grudnia był dniem przesilenia zimowego, to w 1582 roku dzień przesilenia zimowego przypadał na 23 grudnia. Innymi słowy: Dzień Świętej Łucji pozostał przy dacie 13 grudnia, ale od końca XVI wieku data 13 grudnia nie oznaczała już dnia przesilenia zimowego.

Oczywiście mocno uprościłam ten post. Chodziło mi głównie o wskazanie bezpośredniego powiązania między tą zjawiskową tradycją a przesileniem zimowym, do którego nawiązuje, choć na pierwszy rzut oka nie wiadomo dlaczego. O nakładaniu nowych etykiet na stare tradycje i obyczaje można pisać niekończące się eseje i wielu to już zrobiło. Na ten temat nie znalazłam jednak zbyt wielu informacji.

Na  koniec dodam jeszcze pewną ciekawostkę, w której być może również dostrzeżecie pewną analogię. Wikipedia donosi, że: 
„Z 13 grudnia związany był też zwyczaj przepowiadania pogody na cały następny rok. Każdy z dwunastu dni, jakie pozostały do świąt, przynosił pogodę dla kolejnych miesięcy nadchodzącego roku." [źrodło: Wikipedia
Nie wiem jak było w waszych domach, ale mi, zwyczaj ten jest znany w innej wersji - tzn liczony jest właśnie od 24 grudnia, a więc znów błędnie w sensie dosłownym, ale widać próbę korekty i zbliżenie tego dnia startowego do dnia realnego przesilenia zimowego.

I jeszcze post scriptum: Łucja → Lucy → lucis → niosący światło → Lucyfer

Jak widać, etykiety były nakładane z pełną świadomością...

piątek, 25 kwietnia 2014

O tym, czego nas nie uczą w szkole o Słowianach

Ciężko jest zabrać się do tego posta, zwłaszcza po tak długim milczeniu. Przede wszystkim jednak dlatego, że nie bardzo wiem od czego zacząć, a opisać to wszystko co pochłonęło mnie ostatnimi czasy i co obudziło we mnie nuty znane a dotychczas uśpione - zwyczajnie nie sposób. Jedno jest pewne - im dalej się szuka, tym bliżej się znajduje... 

Nawet jeśli wiecie o historii Polski bardzo mało, to z całą pewnością wiecie przynajmniej tyle, że po II Wojnie Światowej, nasza zachodnia granica znalazła się na Odrze i Nysie Łużyckiej, a cała komunistyczna propaganda skupiła się na podkreślaniu polskości Szczecina, Wolina, Kołobrzegu czy Wrocławia. Tak zwane Ziemie Odzyskane stanęły otworem dla tych, których miasta i wsie rodzinne nagle znalazły się w granicach Związku Radzieckiego. Mimo tego jednak, że od II Wojny Światowej minęło prawie 70 lat, to ci, którzy na tych ziemiach mieszkają, ciągle czują się tak jakby czas świetności tych ziem skończył się w momencie gdy wypędzono z nich Niemców. Oglądamy stare, przedwojenne widokówki i porównujemy, jak zmieniły się na przestrzeni lat miasta, wsie i miasteczka, w których mieszkamy, a w których jeszcze 80 lat temu mieszkali Niemcy. Do dziś wielu szczecinian, wzrusza pogardliwie ramionami, gdy mówi się o polskości Szczecina.  

Czego więc zabrakło w całym systemie edukacyjno-propagandowym, że wielu z nas, poza zasłyszanymi gdzieś, luźnymi informacjami, nie uświadamia sobie, że tereny aż po Łabę zajmowali Słowianie. Dlaczego myśląc o czasach Mieszka I nie uzmysławiamy sobie tych faktów? Pewnie dlatego, że cały czas tkwimy w granicach wyznaczanych przez państwa a nie narody. A tymczasem sami zobaczcie na mapie niżej, dokąd przeszło 1000 lat temu sięgali Słowianie. Związek Wielecki obejmuje nieistniejący jeszcze Berlin, a Obodrzyci i Wagrowie sięgają aż Półwyspu Jutlandzkiego. Wierzyć się nie chce, prawda ? Zresztą... kto z nas, kończąc szkołę słyszał cokolwiek o Wieletach, Redarach, Ranach, Arkonie...? W szkołach nie uczą historii; uczą historii państwowości - czy uświadomienie sobie tego nie jest dla was przerażające...? 



Słowianie tymczasem nie tworzyli państw, dlatego ich/nasze dzieje znamy dopiero od 966r. - daty, która dla tych terenów nie była żadnym błogosławieństwem. Przyniosła bowiem jarzmo niechcianej religii. Chrzest Polski, to pierwsza data z dziejów Polski, o jakiej uczymy się w szkolnych podręcznikach - przed nią jakby nic na tych terenach nie istniało. Jak to się stało, że z początkiem n.e. Cesarstwo Rzymskie ruszyło na Wyspy Brytyjskiej, a nie połakomiło się na dużo żyźniejsze i bardziej przyjazne klimatem ziemie leżące nad Bałtykiem? Dziwne prawda? A czy nie jest równie dziwne, że tak ogromny teren nie ma udokumentowanej swojej historii sięgającej poza 966 rok ? Wiele jest takich znaków zapytania, gdy zaczyna się studiować tę tematykę. Dlatego dziś, po tej długiej przerwie, zamiast opowieści o tajemnicach odległych czasów i miejsc, przypomnę lub przedstawię wam historię stosunkowo niedawną, a jednak mało znaną. 


"Księstwo polańskie, a jak w mowie potocznej coraz częściej powiadano: polskie, ograniczała od północy rzeka Noteć, od wschodu Prusowie i Jadźwingi, od południa kraj Wiślan i Śląsk, od zachodu, Wieleci i Łużyczanie. Na tym obszarze leżały ziemie Polan (właściwa kolebka państwa, zwana później Wielkopolską), Kujawian, Łęczycan, Mazowszan. Rządzili tym państwem od wieku książęta mówiący o sobie, że pochodzą z rodu kołodzieja Piasta. Obecnie panował tam Mieszko, rozumny, przewidujący i zachłanny książę. Posiadał świetną drużynę bojową, trzy tysiące wojów. Żupy i grody dostarczały naznaczonej liczby tarczowników i czeladzi. Z taką siłą nie obawiał się nikogo. Budował warowne grody. Kupcy arabscy i greccy, wędrujący dawnym rzymskim szlakiem przez Bramę Morawską na Kalisz, po bursztyn, płaty lniane, miód lub na północ po futra, opowiadali z uznaniem o potędze Mieszki i nazywali go „królem północy". Żyd hiszpański z Tortosy, Ibrahim ibn Jakub pozostawił opis zamożnej Polski Mieszkowej (...)" [Troja Północy, Zofia Kossak, Zygmunt Szatkowski, wyd. 1960r. str.53-54]
Świątynia Radogosta - Wsiewołod Iwanow
„Słowianie są skorzy do zaczepki i gwałtowni, i gdyby nie ich niezgoda wywołana mnogością szczepów, żaden lud nie zdołałby im sprostać w sile. Zamieszkują oni krainy najbogatsze w plony i najzasobniejsze w środki żywności. Oddają się ze szczególną gorliwością rolnictwu... w czym przewyższają wszystkie ludy Północy. Handel ich dociera lądem i morzem do Rusów i do Konstantynopola... We wszystkich krajach Północy głód nie powstaje wskutek braku opadów i długotrwałej suszy, lecz z powodu częstych deszczów i nagromadzenia wody gruntowej. Suszy nie boją się wcale, a to z powodu wilgotności ich krajów i wielkiego zimna. Sieją w dwóch porach roku, późnym latem i na wiosnę, i zbierają dwa zbiory [więc trójpolówka?]. Najwięcej sieją prosa. Zimno jest dla nich zdrowe, nawet gdy jest bardzo wielkie, a gorąco zgubne... Unikają spożywania kurcząt... jedzą natomiast mięso krowie i gęsie, bo im to służy. Ubierają się w szaty przestronne, tylko przy napięstku obcisłe... Większość ich sadów to jabłonie, grusze i brzoskwinie. W nich żyje dziwny ptak o ciemnozielonawym odcieniu, który powtarza głosy ludzi i nazywa się po słowiańsku sb'a [szpak]. I żyje w nich kura dzika, która się zowie po słowiańsku tietra [cietrzew] o smacznym mięsie... Ich wino i napoje upajające to miód... Kraje Słowian są najzimniejsze ze wszystkich krajów. Najtęższy mróz bywa u nich, gdy noce są księżycowe, a dnie pogodne. Ziemia wtedy kamienieje i marzną wszelkie płyny".  [Ibrahim ibn Jakub, Relacja z podróży do krajów słowiańskich]
"Na zachód od tego miasta mieszka pewien szczep należący do Słowian, zwany ludem Welteba [Weleci]. (...) Posiadają oni potężne miasto nad Oceanem [Bałtykiem], mające dwanaście bram. Ma ono przystań, do której używają przepołowionych pani. Wojują oni z Mieszkiem, a ich siła bojowa jest wielka. Nie mają króla i nie dają się prowadzić jednemu władcy, a sprawującymi władzę wśród nich są ich starsi." [Ibrahim ibn Jakub, Relacja z podróży do krajów słowiańskich]
"Jest w kraju Redarów pewien gród o trójkątnym kształcie i trzech bramach doń wiodących, zwany Radogoszcz, który otacza zewsząd wielka puszcza, ręką tubylców nietknięta i jako świętość czczona. Dwie bramy tego grodu stoją otworem dla wszystkich wchodzących, trzecia, od strony wschodniej, jest najmniejsza i wychodzi na ścieżkę, która prowadzi do położonego obok i strasznie wyglądającego jeziora. W grodzie znajduje się tylko jedna świątynia, zbudowana misternie z drzewa i spoczywająca na fundamencie z rogów dzikich zwierząt. Jej ściany zewnętrzne zdobią różne wizerunki bogów i bogiń — jak można zauważyć, patrząc z bliska — w przedziwny rzeźbione sposób; wewnątrz zaś stoją bogowie zrobieni ludzką ręką, w straszliwych hełmach i pancerzach każdy z wyrytym u spodu imieniem. Pierwszy pośród nich nazywa się Swarożyc [lub Radogost] i szczególnej doznaje czci u wszystkich pogan. Znajdują się tam również sztandary, których nigdzie stąd nie zabierają, chyba że są potrzebne na wyprawę wojenną, i wówczas niosą je piesi wojownicy." [Kronika Thietmara, wyd. Universitas 2012, str. 130-131]
Gdy Mieszko I przyjął chrzest i uznał religię chrześcijańską za obowiązującą w jego państwie, nie wszyscy książęta byli zachwyceni takim obrotem spraw. Mimo tego podkreślanego stale faktu, że uczynione to zostało za sprawą słowiańskich przecież Czechów, religia ta i wszystkie związane z nią obowiązki, niezmiennie kojarzone były z Niemcami. Najbardziej oporni w przyjęciu nowej religii byli właśnie Słowianie Połabscy, czyli ci, którzy do Niemców mieli najbliżej i którzy nieustannie z nimi wojowali. To dlatego państwo Mieszka I kończy się umownie właśnie na Odrze - Święty Związek Czterech Plemion (Wieleci) pozostał przy wierze przodków. Być może, z racji bliskości Niemców, rozumieli bardziej niż Mieszko, że przyjęcie nowej religii oznaczać będzie koniec wolności, a może po prostu nie uświadomili sobie ducha czasów i dlatego niewielu dziś o nich słyszało...? Patrząc na ich dzieje, odnosi się wrażenie, że spalili się we własnym ogniu. Coś dziwnego było w tych sojuszach kierujących się raz w stronę Sasów przeciwko Mieszkowi, a raz w stronę Polan przeciwko Sasom. Mimo tego braku jednolitego kierunku działań, pozostali bastionem starej wiary chyba najdłużej ze wszystkich plemion Słowiańskich.

Jeszcze bardziej na zachód własne tereny mieli też Obodrzyce (patrz mapka wyżej).
"Książę Nakon, brat Stojgniewa, poległego nad Raksą, zasłynął jako zjednoczyciel plemion obodrzyckich, czym znacznie wzmocnił swe państwo. Jednym z jego następców był Billug, o którym wypada szerzej opowiedzieć. Książę ten tym się różnił od reszty Połabian, że miast nienawidzieć chrześcijaństwa, ciekawił się tą nauką, jak gdyby nie wiedząc, że to przynęta niemiecka. Słuchał chętnie zakonników ze starogardzkiego klasztoru, odwiedzających nieraz jego dworzec. Byli to ludzie cisi, bezorężni, podobniejsi do uczniów św. Metodego niż do wojowniczych biskupów. Nigdy na dworcu książęcym nie słyszano równie pięknych opowieści jak te, które oni snuli opowiadając o swoim Bogu, aniołach i Świętych. Dodawali również (szczerze prawili, wierząc, że tak jest istotnie), iż przyjęcie chrześcijaństwa przyniosłoby księciu i jego krajowi ogromne korzyści. Wszyscy chrześcijanie są braćmi, dziećmi jednego Ojca Przedwiecznego, więc z momentem chrztu znika różnica między Słowianinem a Sasem. Pokój, wzajemna życzliwość zajmują miejsce dotychczasowej wrogości. Wiara prawdziwa to błogosławieństwo dla całego kraju.Póty mówili, aż wielki książę (choć nie dziecko przecie!) uwierzył ich słowom i został chrześcijaninem. Nie wiemy, jak go wołały ojce słowiańskie. Obce imię Billuga otrzymał dopiero na chrzcie. Nadał mu je biskup na pamiątkę pogromcy Słowian, komesa Hermanna Billinga. A tak, już na progu nowej wiary, naznaczono nowochrzczeńca piętnem służebnictwa.Szemrali, burzyli się poddani na postępek książęcy, na to imię niemieckie, na odstępstwo starych bogów. Gdyby Billug był księciem Wieleckim obieranym przez wiecowników, wiec pozbawiłby go tronu, lecz u Obodrzyców władza książęca była dziedziczna i nietykalna. Szemrali tym więcej, że nie sprawdziło się nic z pięknych zapowiedzi mnichów, ciężar zaś dziesięcin, jakie książę musiał płacić Kościołowi, okazał się ponad siły poddanych." [Troja Północy, Zofia Kossak, Zygmunt Szatkowski, wyd. 1960r. str.69] 
„Składano biskupowi z całej ziemi Wągrów albo Obodrzyców roczną daninę, która miejsce dziesięciny zastępowała, a mianowicie od każdego pługa miarę zboża, zwaną po słowiańsku kuritze [korzec], czterdzieści motków lnu i dwanaście sztuk pieniędzy czystego srebra. Prócz tego jeden pieniądz dla tego, który daninę wybierał. Słowiański zaś pług oznaczał to samo, co para wołów lub jeden koń." [Helmold, Kronika Słowian]
"Były to wielkie i niegodziwe ciężary. Niezależnie od nich lud płacił przecież wysokie daniny na utrzymanie książęcego dworu i wojska. A teraz biskupia danina: któryż rolnik mógł dać dwanaście sztuk srebra od pługa? Któryż rolnik posiadał srebro w ogóle? W braku pieniędzy poborca biskupi przeliczał należną sumę na zboże, płótno, skóry, miód, wosk albo trzodę. Przeliczał dowolnie i kończyło się zazwyczaj tym, że poborca odchodząc, zabierał wszystek dobytek rolnika. Nie mieliż ludzie narzekać, przeklinać książęcego odstępstwa? Ileż łaskawsze były stare bogi i żerce w lnianym odzieniu zadawalniające się tym, co ludzie przynieśli! Udręczeni rolnicy chodzili skarżyć się do świętego gaju." [Troja Północy, Zofia Kossak, Zygmunt Szatkowski, wyd. 1960r. str.70]  
Iwan Szyszkin 


„...obaczyliśmy między drzewami potężne dęby poświęcone bogu ziemi starogardzkiej [wagryjskiej] Prowemu, otoczone dziedzińcem. Dziedziniec opasywał parkan starannie z drzewa zbudowany, posiadający dwie bramy. ...to miejsce było świętością... Tam... lud tego kraju z kapłanem i księciem zbierali się zwykle na sądy. Wejście na dziedziniec było wszystkim zabronione, wyjąwszy kapłana i przynoszących ofiary lub tych, co byli w niebezpieczeństwie śmierci. Takim nigdy schronienia nie odmawiano. Taką zaś wielką cześć mają Słowianie dla swych bogów, że obrębu świątyń nawet w czasie wojny krwią kalać nie pozwalają. Na przysięgę z trudnością się godzą w obawie, by przez krzywoprzysięstwo nie ściągnąć na siebie gniewu bogów... Słowianie... pomiędzy różnokształtnymi bogami, którym poświęcają pola, lasy, smutki swe i radości, wyznają także, że jest jeden Bóg, który w niebie innymi bogami rządzi... że inni wykonują tylko poruczone im obowiązki, że z jego krwi pochodzą i że każdy tym jest wyższy, im jest bliżej owego boga bogów." [Helmold, Kronika Słowian]
"Gdy bezlitosny poborca niemiecki opróżnił chlewy i gumna, po czym obrabowanym kazał ucałować krzyż, burzyła się w nich krew, zaciskały pięści. To nie byli barankowie zastrachani. Helmod kronikarz pisał o tym ludzie: „Aldenburg, który w języku słowiańskim Starogard, czyli stary gród, się nazywa, leży w ziemi Wągrów... To miasto, czyli kraj, był zamieszkały przez najdzielniejszych mężów słowiańskich... Miał za sąsiadów saskie i duńskie ludy i wszystkie wzajemne napady bądź sam naprzód czynił, bądź na sobie je przyjmował." Najdzielniejsi męże w gaju Prowego przykładali palące dłonie do kory, pokrywającej pokracznie skręcone pnie, i przysięgali zemstę." [Troja Północy, Zofia Kossak, Zygmunt Szatkowski, wyd. 1960r. str.71] "Ubodzy, cisi zakonnicy, którym zawierzył Billug, przestali odwiedzać dworzec książęcy. Za to pełno w nim było sług biskupich, podglądających, czy książę nie składa bogom obiaty, albo nie jada końskiego mięsa, o co oskarżała go żona. (Spożywanie koniny, należące do rytuału uroczystości pogańskich, było przez Kościół surowo zabronione i karane na równi z łamaniem postu.) Plemienni rodowcy i dawni druhowie Billuga odsunęli się od niego." [Troja Północy, Zofia Kossak, Zygmunt Szatkowski, wyd. 1960r. str.72]  
Przyjęcie chrześcijaństwa na nic się nie zdało obodrzyckiemu księciu Billugowi - więcej miał z tego kłopotów niż zysków. Niemieckim obietnicom dał się również zwieść jego syn Mściwój, który ze swoją wielką jak na owe czasy drużyną tysiąca wojów, ruszył wraz z cesarzem do Kalabrii, aby odbić ją muzułmanom. Przyobiecana "ręka księżniczki" nie czekała jednak na niego po powrocie, tym bardziej, że z tysiąca wojów powróciło zaledwie kilkudziesięciu. 
"Obrażony książę Mściwoj wzywa starszyznę. Mówi o doznanej zniewadze. To zniewaga całego plemienia. Żąda, by mu pomogli ją pomścić. Lecz słuchacze pozostają obojętni. „Sam tego chciałeś — powiadają — ulubiłeś sobie ród Sasów wiarołomny i chciwy. Słusznie teraz cierpisz." Nie znajdzie książę posłuchu wśród swoich, a zniewaga piecze. Co czynić? Wieleci nie cierpią Sasów. Wprawdzie między Wieletami a Obodrzycami częściej panuje nieprzyjaźń niż dobre stosunki, szczególnie obecnie, po przyjęciu chrześcijaństwa przez Billuga, lecz Mściwoj na to nie zważa. Udaje się do Redarów, choć przejmuje go lęk. Został chrześcijaninem, a świątynia Swarożyca to nie gaj Prowego, gdzie wiatr szumi wśród gałęzi, zaś świętego obrębu krwią kalać nie wolno. To Radogoszcz. (...)
Swaróg - Igor Ożiganow

U Wieletów o wszystkim postanawia wiec. W obliczu zwołanego wiecu książę obodrzycki opowiada swoją sprawę, wzywa do walki z Niemcami. Przypomina krzywdy i łupiestwo, przedstawia korzystne okoliczności, klęskę cesarza w Italii. Był tam, widział uchodzące, przerażone niedobitki! Jeżeli kiedy uderzyć, to teraz. Wiecownicy, kapłani, słuchają w milczeniu. O, ich nie trzeba zagrzewać do boju! Dla Redarów, Doleńców, Czrezpienian, Chyżan, nie masz piękniejszej pobudki nad zawołanie: Bij Niemców! Rozumieją korzyści obecnego położenia. Lecz milczą, bo nie ufają Mściwojowi. Niech wpierw zaprzysięgnie, że do chrześcijaństwa nigdy nie powróci. Bez wahania książę czyni, czego żądają. Wypiera się Chrystusa i Bogarodzicy, składa ofiarę przed posągiem Swarożyca. Przysięga na świętą ziemię, święty ogień, świętą wodę. Wtedy dopiero Redarowie wśród radosnej wrzawy wynoszą znaki bojowe z ciemnego wnętrza świątyni. Odstępca oddycha z ulgą.— Precz z Niemcami! Wyżenąć Niemców! Precz z chrześcijaństwem! To hasło leci lotem błyskawicy nad krajem. Nie ma radia, nie ma prasy, więc jak się rozchodzi? Wiatr je powtarza? Drzewa powtarzają, że Chrystus obalon, wrócą stare bogi? Jak by pękły tamy wstrzymujące powódź, jak by pożar ogarnął wysuszony bór — cały kraj staje na nogi. Dość, zadość ucisku, zdzierstwa, krzywdy, pomiatania! Dosyć przemocą narzuconej wiary! Wyżenąć Sasów! Szaleństwo ogarnia głowy, W każdym grodzie rzwą rogi bojowe, z każdego siodła wychodzą męże zbrojni w topory i maczugi. We wspólnym froncie łączą się wszystkie plemiona. Nawet Czesi rzucają się przeciw Niemcom, zdobywając Żytyce (dzisiejsze Zeitz). Ze wszystkich ludów połabskich tylko Łużyczanie i Serbowie nie biorą w powstaniu udziału. Reszta jak wezbrana rzeka wali na zachód, mordując po drodze wszystko co niemieckie. Zabijają Bogu ducha winnych księży i braci zakonnych. Palą kościoły, burzą klasztory, obalają biskupstwa, w grodach dzierżonych przez Sasów nie zostawiają przy życiu nikogo z załogi. Darmo przerażeni Teodoryk i Bernard usiłują stawić lawinie czoło, ściągają zewsząd oddziały. Próżne zabiegi. Sasów ogarnia panika. Pierzchają, a dowódcy z nimi." [Troja Północy, Zofia Kossak, Zygmunt Szatkowski, wyd. 1960r. str.74-77]  

Zaczęła się ta zbrodnia 29 czerwca [983r.]od wyrżnięcia załogi w Hobolinie i zniszczenia tamtejszej katedry. W trzy dni potem zjednoczone siły Słowian napadły, w chwili gdy dzwoniono na jutrznię, na katedrę brenneńską, która została założona trzydzieści lat wcześniej od magdeburskiej. Jej trzeci z kolei pasterz Folkmer uratował się na czas ucieczką, jej zaś obrońca Teodoryk wraz z rycerstwem ledwie uszli tegoż dnia przed wrogiem. (...) Cały skarb kościelny został rozgrabiony i wiele krwi się polało w sposób pożałowania godny. Zamiast Chrystusowi i jego zacnemu rybakowi Piotrowi zaczęto oddawać cześć różnym bożkom z diabelskiej herezji poczętym i tę żałosną zmianę pochwalali nie tylko poganie, lecz także chrześcijanie. W tym czasie wojska czeskie pod wodzą księcia Dedi zajęły i złupiły biskupstwo w Żytycach, wypędziwszy stamtąd pierwszego biskupa, Hugona. Po tych wypadkach Słowianie zniszczyli klasztor Św. Wawrzyńca w grodzie Kalbe, a następnie ścigali naszych, uciekających jak pierzchliwe jelenie. Nasze bowiem grzechy przydawały nam strachu, a im męstwa. Książę Obodrzyców Mściwoj spalił i spustoszył Hamburg, gdzie niegdyś była siedziba biskupia. (...) Gdy już wszystkie miasta i wsie aż do rzeki zwanej Tongerą padły ofiarą niszczycielskiego ognia i rabunku, nadciągnęło od strony Słowian więcej niż trzydzieści pieszych i konnych oddziałów, które z pomocą swoich bożków, przy dźwięku poprzedzających je rogów, nie zawahały się przed spustoszeniem reszty, same nie ponosząc żadnej straty." [Kronika Thietmara, wyd. Universitas 2012, str.50-51]
"Zwycięstwo ich jest całkowite, lecz nie będzie długotrwałe. Osiągnęli cel, wyparli Niemców za Łabę za Limes Sorabicus, naznaczoną niegdyś przez Karola Wielkiego. Cóż zdawałoby się ważniejszego teraz, jak nie dopuścić, by nieprzyjaciel tę linię przekroczył znowu? Gdybyż w upojonym powodzeniem tłumie znalazł się jeden mąż na miarę polańskiego Mieszka! Jeden wódz, co by umiał przewidywać! Gdyby wtedy w r. 983 zwycięskie plemiona słowiańskie przyjęły chrzest od Czech lub Polski, a brzegi Łaby zmieniły w obóz warowny! Jakże inaczej potoczyłyby się dzieje! Lecz to nie przychodzi im do głowy. Wypędzili wroga i zadowoleni wracają do domów, by tam podejmować zwyczajne swe sąsiedzkie spory. Tak kończy się pierwsze wielkie powstanie pogańskie Słowian." [Troja Północy, Zofia Kossak, Zygmunt Szatkowski, wyd. 1960r. str.80]  
W ten sposób podsumowała jedną ze swoich opowieści Zofia Kossak. Nie podoba mi się ta konkluzja, ale czytając cytowaną wyżej książkę, szybko zorientowałam się, że podobnie tendencyjnych wniosków będzie w niej całe mnóstwo. Niemniej jednak jest to naprawdę wyjątkowe dzieło. Czytam te historie, odkrywając nieznane mi zupełnie dzieje tych ziem. 

środa, 23 października 2013

Etiopia, templariusze i Graal

Po dość rozbudowanym wstępie, jaki zamieściłam w poprzednim poście, przyszedł czas na skojarzenia - co może łączyć te trzy elementy: Etiopię, Templariuszy i Graala? Połączenie między Templariuszami, a Graalem odnajdzie niemal każdy, kto śledził choćby przygody Indiany Jones'a ;) Gorzej poszłoby nam z odnalezieniem związku między Templariuszami a Etiopią, albo Graalem a Etiopią. A jednak Graham Hancock skrupulatnie poskładał puzzle i wskazał te związki w swojej książce "Znak i pieczęć".

Przeszło 2000 lat po tym jak Arka Przymierza zniknęła ze stron Starego Testamentu, w 1119r. w Europie został założony Zakon Templariuszy, a dokładniej: Zakon Ubogich Rycerzy Chrystusa i Świątyni Salomona. Już w 1128r. na synodzie w Troyes, Zakon uzyskał oficjalne uznanie Kościoła. Templariusze szybko stali się potęgą na międzynarodową skalę, cieszącą się bogactwem i prestiżem, co jednak nie uchroniło ich od spektakularnej zagłady w ciągu dwóch kolejnych stuleci.
Historię tę opisywano już na wiele sposobów. Nagle w piątek trzynastego października 1307r. wszyscy templariusze przebywający we Francji zostali aresztowani. Była to bardzo zgrana operacja - rozpoczęła się wczesnym rankiem, a gdy zapadła noc 15 tysięcy mężczyzn był już zakutych w łańcuchy. Zarzuty wytoczone przeciw templariuszom, były dość popularne jak na ówczesne czasy. Oskarżano ich np. o wypieranie się Chrystusa, opluwanie jego wizerunków, a także o składanie ofiar bożkom. Zarzuty były równie mało wiarygodne, co i w innych podobnych przypadkach, Nie miało to jednak znaczenia, bowiem machina zagłady już ruszyła i zabrakło siły, która mogłaby ją zatrzymać. Dlaczego jednak Zakon, który najpierw zyskał takie uznanie, zszedł ze sceny w tak poniżający i nagły sposób? Czego tak bardzo wystraszyli się europejscy wielmoża?
Trudno mi ocenić, czy Graham Hancock był pierwszą osobą, która postawiła tezę, że prawdziwą przyczyną, dla której templariusze udali się do Jerozolimy, była nie tyle powszechnie poddawana pod wątpliwość "ochrona pielgrzymów zmierzających do Ziemi Świętej", co przede wszystkim odnalezienie Arki Przymierza. Można się uśmiechać pod nosem ile dusza zapragnie, jednak fakty są takie, że:
  • przez cały XII wiek główna kwatera Zakonu mieściła się w miejscu, gdzie niegdyś stała Świątynia Salomona - ta sama, z której w czasach starotestamentowych w niewyjaśniony sposób zniknęła Arka Przymierza.
  • templariusze prowadzili w okolicy zorganizowane prace wykopaliskowe.
Po przybyciu do Jerozolimy, templariusze uzyskali o dziwo! prawo do wzgórza świątynnego w bardzo nieskomplikowany sposób. W dużym skrócie wyglądało to tak, że poprosili i natychmiast dostali to o co prosili. Mieli widać ogromną siłę perswazji :) Po czym przez prawie 7 lat bardzo rzadko opuszczali to miejsce i zuchwale odmawiali każdemu wstępu do swojej kwatery. Było ich wtedy aż dziewięcioro, więc teza, iż mieli chronić pielgrzymów na drodze o długości 80 km, była od samego początku mocno naciągana. Tym bardziej, że gdy tam przybyli funkcję "ochroniarzy" pełnili już joannici - zakon większy i starszy.


Obecnie archeolodzy nie mogą prowadzić wykopalisk na wzgórzu świątynnym ze znanych wszystkim przyczyn. Od strony izraelskiej jednak prowadzono takie badania w ograniczonym stopniu, w wyniku czego na południe od wzgórza, znaleziono wyjście tunelu wykopanego w XII wieku, który uznano za dzieło templariuszy. Stwierdzono nawet, że tunel mógłby się ciągnąć dalej, aż do samego serca świętego miejsca, być może przechodząc pod Meczetem Na Skale. Po cóż templariusze mieliby kopać taki tunel? Ano dlatego, że istnieje legenda, iż na chwilę przed wtargnięciem Babilończyków do świątyni, Arka Przymierza została ukryta w tajemnej zamurowanej jaskini tuż pod Szetiją.
Ostatecznie jednak działania rycerzy nie przyniosły oczekiwanego skutku. Niemniej jednak wszystko wskazuje na to, że znaleźli jakiś ślad, który skierował ich w zupełnie inną stronę. W 1126r. Hugo de Payenes nagle opuścił Jerozolimę i powrócił do Europy. Było to tuż przed synodem w Troyes, na którym oficjalnie uznano istnienie Zakonu. Co oznaczało takie "oficjalne uznanie" dla garstki rycerzy, którzy zrozumieli, że potrzebują znacznie więcej środków na dalsze poszukiwania? Oczywiście napływ tych środków. Odpowiedni kościelny marketing sprawił, że do zakonu zaczął się napływ młodych ludzi z różnych stron Europy (rzadko ubogich). Pod koniec XII wieku templariusze zgromadzili niesłychane bogactwa, działali w skomplikowanym systemie finansowym i posiadali majątki w całym ówcześnie znanym świecie. Wszystko to za sprawą Bernarda z Clairvaux (późniejszego świętego), który ułożył formułę zakonu, a następnie przy pomocy szeregu entuzjastycznych kazań, zapewnił powodzenie całej operacji. Co otrzymał w zamian? Tu pojawia się niepoparta niczym, poza sprawnym kojarzeniem faktów, prawdziwa ciekawostka. Lata trzydzieste XII to wielki rozkwit francuskiego gotyku. Bernard z Clairvaux, który był autorem wielu rozpraw teologicznych, pisał m.in. takie oto ciekawostki:
"Nie powinno być żadnych ozdób, liczą się jedynie proporcje".
"Czym jest Bóg? Jest długością, szerokością, wysokością i głębokością."
Graham Hancock snuje przypuszczenia, że templariusze nie odjechali z Jerozolimy z pustymi rękami. Przywieźli prawdopodobnie zaginione architektoniczne sekrety dotyczące geometrii, proporcji, równowagi i harmonii. To była prawdopodobnie ich karta przetargowa. Czy miała bezpośrednie przełożenie na monumentalny, strzelisty gotyk, którego tak gorącym piewcą był Bernard z Clairvaux, trudno jednoznacznie ocenić. 
Nie są to jednak argumenty zupełnie wyssane z palca. Wiele zamków i fortec, których autorstwo przypisuje się właśnie templariuszom, wykazywało się niespotykaną dotąd techniką budowy. Przypuszcza się, że wzorowaną na Świątyni Jerozolimskiej. Przykładem jest nigdy nie zdobyty przez Saracenów Atlit, znajdujący się na południe od izraelskiej Hajfy. Jego potężne mury oparte na niezwykle głębokich fundamentach, miały ponad 27 metrów wysokości i blisko 5 metrów grubości. Archeolog C.N. Johns, prowadzący na tamtym terenie w 1932r. prace wykopaliskowe uznał, że "umiejętności architektów i murarzy zakonu, w porównaniu ze średniowiecznymi normami, istotnie były niezwykle wysokie, a nawet jak na dzisiejsze wymaganie, można je uznać za wyjątkowe". 

Atlit, źródło: internet
Pozostawmy jednak układy i układziki średniowiecznej Europy i wróćmy do dalekosiężnych planów templariuszy. Na jaki więc ślad natknęli się w Ziemi Świętej? W czasie, gdy stacjonowali w Jerozolimie, przebywał tam również na wygnaniu etiopski książę Lalibela. Prawdopodobnie od niego templariusze usłyszeli historię zawartą w "Kebra Nagast", historię, której echa są żywe w Etiopii po dziś dzień. 
Również i królowa Saby, usłyszawszy rozgłos [mądrości] Salomona, przybyła, aby osobiście się o niej przekonać. Przyjechała więc do Jerozolimy ze świetnym orszakiem i wielbłądami, dźwigającymi wonności i bardzo dużo złota oraz drogocennych kamieni. Następnie przyszła do Salomona i odbyła z nim rozmowę o wszystkim, co ją nurtowało. Salomon zaś udzielił jej wyjaśnień we wszystkich zagadnieniach przez nią poruszonych. Nie było zagadnienia, nieznanego królowi, którego by jej nie wyjaśnił. Gdy królowa Saby ujrzała całą mądrość Salomona oraz pałac, który zbudował, jak również zaopatrzenie jego stołu w potrawy i napoje, i mieszkanie jego dworu, stanowiska usługujących jemu, jego szaty, jego podczaszych, jego całopalenia, które składał w świątyni Pańskiej, wówczas wpadła w zachwyt. Dlatego przemówiła do króla: «Prawdziwa była wieść, którą usłyszałam w moim kraju o twoich dziełach i o twej mądrości. Jednak nie dowierzałam tym wieściom, dopóki sama nie przyjechałam i nie zobaczyłam na własne oczy, że nawet połowy mi nie powiedziano. Przewyższyłeś mądrością i powodzeniem wszelkie pogłoski, które usłyszałam. (...) Król Salomon zaś podarował królowej Saby wszystko, w czym okazała swe upodobanie i czego pragnęła, prócz tego, czym ją Salomon obdarzył z królewską hojnością. Niebawem wyruszyła w drogę powrotną do swego kraju wraz ze swymi sługami. [1Krl 10, 1-13]
źródło obrazu: http://nowaatlantyda.com
Jak wspominałam w poprzednim poście, czas budowy Świątyni Jerozolimskiej przypada mniej więcej na X wiek pne. Na ten sam więc okres przypada wizyta królowej Makedy (znanej nam pod imieniem królowej Saby) opisana na stronach Starego Testamentu. Etiopska kronika "Kebra Nagast" mówi jednak, że "królewska hojność" Salomona nie ograniczyła się wyłącznie do świecidełek. Królowa bowiem wróciła do Etiopii brzemienna. Ze związku tego narodził się Menelik, który zapoczątkował dynastię Salomonidów. Dynastia ta ponoć panowała w Etiopii z przerwami, aż po czasy współczesne i zakończyła się na Hajle Syllasje, którego tak malowniczo opisał Kapuściński w swoim kultowym "Cesarzu". Wróćmy jednak do protoplasty rodu - Menelika. Gdy osiągnął on wiek dojrzały, udał się do swego ojca Salomona w odwiedziny, ale tego wątku już w Starym Testamencie nie znajdziemy. Został on przyjęty ze wszelkimi przynależnymi mu honorami i ugoszczony iście po królewsku. Przebywał tam trzy lata. Nieopatrznie jednak, król Salomon, w przypływie ojcowskiego zaufania, podzielił się ze swoim synem informacją o największym bogactwie Izraela, jakim była Arka Przymierza, a ten po prostu wykradł tenże największy skarb i uciekł z nim do Etiopii. Tyle opowiada "Kebra Nagast". 
Graham Hancock twierdzi jednak, że opowieść ta jest tylko przykrywką, sprytnie zafałszowanym obrazem, który, jak to większość mitów i legend, opowiada prawdziwą historię w sposób zawoalowany, tak aby nie była czytelna dla wszystkich. Prześledził on bowiem drogę Arki z Jerozolimy do Etiopii w sposób bardzo szczegółowy i wszystko wskazuje na to, że przewiezienie jej do Etiopii było działaniem świadomym i zaplanowanym przez Izraelczyków i miało na celu ukrycie jej przed najeźdźcami. Potwierdzeniem tego wydarzenia, tj. exodusu grupy Żydów z Jerozolimy do Etiopii w czasach Pierwszej Świątyni, jest zdaniem Hancocka, istnienie zadziwiającej społeczności żydowskiej na terenie Etiopii - Felaszów. Mówili oni o sobie, że wyemigrowali z Ziemi Świętej do Etiopii za czasów Pierwszej Świątyni (tj. ok. 931 r pne.). Nie obchodzili świąt żydowskich ustanowionych po tej dacie, takich jak Purim, czy Chanuka. Nie mieli też rabinów, gdyż ci zaczęli działać dopiero w okresie Drugiej Świątyni. Skąd więc wzięli się w Etiopii? Czyż teza o kluczowej w dziejach Izraela wyprawie w celu skutecznego ukrycia największego artefaktu Starego Testamentu, nie brzmi w tym kontekście wiarygodnie? 
Wróćmy jednak do templariuszy i etiopskiego księcia Lalibelli. Tu mała dygresja: mam wrażenie, że coś jest w tym, że nieuczciwość przyciąga nieuczciwość. Czytając bowiem rozważania Hancocka, po raz pierwszy chyba dotarło do mnie, że templariusze nie występowali w roli bohaterów pozytywnych, tak jak to przyjęło się pokazywać w filmowo-literackiej popkulturze. I ci właśnie mało krystaliczni bohaterowie, o bardzo niekrystalicznych motywach, natknęli się w Jerozolimie na księcia Lalibellę, który... nie pochodził z dynastii Salomonidów i nie przypadkowo przebywał na wygnaniu. Co było dalej? W 1185r. książę Lalibella opuścił Jerozolimę i powrócił do Etiopii, gdzie pozbawił tronu swojego brata Harbaja i objął władzę. Z jakich szeregów zwerbowana została jego zwycięska armia? Znów wszystko wskazuje na to, że w powrocie do władzy wspomogli go właśnie templariusze... To tutaj poprowadziły ich ślady, które zgromadzili i to tutaj z dużym prawdopodobieństwem dotarli. Mówią o tym etiopskie przekazy, które wspominają, że Arkę nosili ludzie o jasnych włosach. Wygląda więc na to, że prawdziwy cel Zakonu został prawie osiągnięty.
Natychmiast po powrocie, książę Lalibella, rozpoczął budowę szeregu okazałych świątyń. Wyciosane zostały w czerwonej okrywie skalnej, a dokładniej w tufie wulkanicznym, stosunkowo łatwym w modelowaniu. Legenda mówi, że świątynie zbudowali aniołowie [w innych tekstach określani po prostu jako "biali mężowie"], którzy pomagali Lalibelli nocą, podczas gdy on z legionem robotników pracował we dnie. Ponoć budowa wszystkich 12 świątyń trwała zaledwie 24 lata. Poniżej najokazalsza z nich:

źródło zdjęcia: www.glittersnipe.com
źródło zdjęcia: www.diretube.com
I tutaj cała układanka zatacza koło. W europejskich kronikach odnotowano, że w 1306r. do Awinionu, ówczesnej siedziby papieża Klemensa V, zawitała grupa posłów z Etiopii. Zwróćcie uwagę, że jest to data, poprzedzająca zaledwie o jeden rok, pamiętne aresztowania templariuszy. Jest to już zresztą przeszło wiek po śmierci księcia Lalibelli. Templariusze, którzy przybyli wraz z księciem do Etiopii również już zapewne nie żyli, ale zgodnie z hierarchią Zakonu pojawili się ich następcy. Dla ówczesnych władców Etiopii i przypuszczalnych Strażników Arki, Zakon Templariuszy i jego potęga zaczęły stawać się niewygodne i groźne. Prawdopodobnie zaczynali domyślać się, a być może nawet było to już oczywiste, że templariusze zamierzają sprowadzić Arkę do Europy, co było absolutnie nie do pomyślenia i nie do zaakceptowania. Pomysł ostrzeżenia europejskich władców przed ryzykiem jakie niosła za sobą Arka i władzą, jaką dawała jej posiadaczom, wydawał się trafiony w dziesiątkę. Nie ma co prawda dowodów, ani zapisków mówiących, że taki właśnie był cel etiopskiej delegacji, jednak rok później Zakon Templariuszy we Francji przestał istnieć za sprawą papieża Klemensa V i króla Filipa IV.
A co z Graalem? Otóż właśnie motyw poszukiwania Świętego Graala pojawił się po raz pierwszy w poematach w 1182r., a więc w interesującym nas okresie. Natomiast między 1195r. a 1200r. Wolfram von Eschenbach zaczął pisać sławnego "Parzivala", w którym, co nie jest powszechnie podkreślane, Graal jest kamieniem, a nie kielichem, co z kolei może przypominać tradycyjne taboty (wyobrażenia Arki Przymierza) rozpowszechnione w etiopskich kościołach. Podobieństw między Graalem a Arką jest więcej. Nie należy jednak odczytywać ich literalnie, lecz raczej między wierszami.
źródło zdjęcia: parzival.wikispaces.com
Graal w poemacie von Eschenbacha, roztaczał wielką jasność, był z czystego złota wysadzany drogimi kamieniami, zdarzało mu się prorokować oraz objawiać "niebiańskie pismo", kojarzono go również z kamieniem, który znieśli z nieba Aniołowie (co sugeruje kawałek meteorytu).
Wszystkie te cechy odnajdywali badacze Starego Testamentu również w Arce Przymierza. Ciekawostką jest również kojarzenie w powszechnej świadomości Graala z Maryją Matką Jezusa przez krew właśnie. Motyw ten nie znalazł miejsca w "Parzivalu". Przyjęło się jednak twierdzić w kolejnych wersjach legendy, że Graal zawierał świętą krew Chrystusa. Maryja, nosząc Chrystusa w swoim łonie, również była niejako naczyniem z Jego krwią. Co ciekawe natomiast, w XVI wiecznej litanii loretańskiej, Maryja określana jest mianem "arca foederis", co po łacinie znaczy "Arka Przymierza".

W tym naprawdę telegraficznym skrócie, udało mi się zaledwie nakreślić w bardzo ogólnym zarysie, czas akcji i wynikające z niego korelacje. Jednym z ciekawszych elementów tej książki jest wskazanie powiązania pomiędzy Mojżeszem, a starożytną wiedzą, którą wyniósł z Egiptu. Być może jeszcze kiedyś wrócę do tego wątku. Nie mogę jednak streścić całej książki z najdrobniejszymi szczegółami, ponieważ tych szczegółów i wątków, które podjął Hancock jest zbyt dużo. Nie to zresztą było moim zamiarem. Chciałabym jednak zaznaczyć, że cała ta historia jest naprawdę bardzo solidnie udokumentowana. Hancock jest bowiem typem dziennikarza i badacza, który nie poprzestaje na stawianiu pytań, lecz również na szukaniu odpowiedzi przy wykorzystaniu wszystkich dostępnych mu możliwości. 
Nie wiemy, czy Arka faktycznie znajduje się w Etiopii. Wszystko wskazuje jednak, że najprawdopodobniej tam była. Film dokumentalny, który pokazuje miejsce spoczynku Arki i spotkanie ze strzegacym jej Strażnikiem, nie rozwiewa naszych wątpliwości. Jedno jest jednak pewne: nie nadeszły jeszcze czasy, w których bezpiecznym byłoby ujawnienie Arki . Chętnych do wykorzystania jej mocy znalazłoby się z pewnością zbyt wielu. Chyba naprawdę najlepiej byłoby, aby zniknęła wśród chmur w gromach błyskawic, tak jak pokazał to Spielberg :)

Post napisany został na podstawie książki pt. "Znak i Pieczęć. W poszukiwaniu Arki Przymierza" Grahama Hancocka.


niedziela, 29 września 2013

Starożytne artefakty - Arka Przymierza

Pamiętacie z pewnością, jedną z najbardziej znanych historii Starego Testamentu, o tym jak Mojżesz otrzymał od Boga Jahwe Tablice Przymierza zawierające 10 Przykazań, które następnie rozbił w przypływie wściekłości, gdy zobaczył, jak niecierpliwy był jego lud, podczas gdy on przebywał z Bogiem na Górze Synaj. Wiecie z pewnością również, że mimo niesubordynacji Izraelitów, i tak doszło do Odnowienia Przymierza pomiędzy nimi a Jahwe. Same tablice zostały wykute po raz kolejny [Wj 34], a wraz z nimi rozpoczęto budowę Świętego Przybytku dla najbardziej niesamowitego biblijnego artefaktu - Arki Przymierza, którą to również zbudowano według boskich instrukcji. 
"Potem Besaleel zbudował arkę z drzewa akacjowego, której długość wynosiła dwa i pół łokcia, jej zaś szerokość i wysokość półtora łokcia. I pokrył ją szczerym złotem wewnątrz i zewnątrz, i uczynił na niej dokoła złoty wieniec. Odlał dla niej cztery pierścienie ze złota i [przymocował] je do czterech jej rogów: dwa pierścienie do jednego jej boku i dwa pierścienie do drugiego jej boku. Również zrobił drążki z drzewa akacjowego i pokrył je złotem. I do pierścieni na obu bokach arki włożył te drążki [służące] do jej przenoszenia. Uczynił też przebłagalnię ze szczerego złota, a długość jej wynosiła dwa i pół łokcia, jej zaś szerokość półtora łokcia. Dwa też cheruby wykuł ze złota, uczynił zaś je na obu końcach przebłagalni: jednego cheruba na jednym końcu, a drugiego cheruba na drugim końcu przebłagalni. Wykonał cheruby razem z przebłagalnią na obu jej bokach. Cheruby miały skrzydła rozpostarte ku górze i zakrywały nimi przebłagalnię. Twarze miały zwrócone jeden ku drugiemu, i ku przebłagalni były [zwrócone] twarze cherubów.
Zrobił też z drzewa akacjowego stół, którego długość wynosiła dwa łokcie, jego szerokość jeden łokieć i jego wysokość półtora łokcia. Pokrył go szczerym złotem i uczynił na nim dokoła złoty wieniec. I uczynił wokoło listwę na cztery palce szeroką, i zrobił złoty wieniec dokoła tej listwy. Odlał następnie cztery złote pierścienie i przyprawił te pierścienie do czterech rogów [stołu], gdzie się znajdują cztery jego nogi. Blisko listwy znajdowały się pierścienie do włożenia w nie drążków z drzewa akacjowego do przenoszenia stołu. A zrobił te drążki z drzewa akacjowego i pokrył je złotem. Przenoszono stół za ich pomocą. Uczynił także ze szczerego złota naczynia do stołu, misy i czasze, dzbanki i patery do składania ofiar płynnych." [Biblia Tysiąclecia, Wj 37, 1-16]


Opis budowy Arki Przymierza, według instrukcji otrzymanych przez Mojżesza od samego Boga Jahwe, rozpalał wyobraźnię ludzkości przez tysiąclecia. Powyższe zdjęcie pokazuje, w jaki sposób obraz ten utrwalił się w czasach współczesnych. Nie odbiega on zapewne znacząco od wyobrażeń utrwalonych na rysunkach sprzed XX wieku. Tak naprawdę, do dziś jednak nie wiemy, ani jak wyglądała Arka Przymierza, ani też czym była. Nie wiemy czym były cheruby (z całą pewnością nie miały nic wspólnego z barokowymi cherubinkami), ani jaką pełniły funkcję w tym tajemniczym urządzeniu i później w wystroju świątyni (czy tylko dekoracyjną?). Wiemy jednak, że Arka była bardzo niebezpieczna. Doświadczali tego przede wszystkim wrogowie Izraelitów, ale nie tylko. Również sami Izraelici często ginęli, gdy nieopatrznie zbliżyli się do Arki. W Księdze Samuela opisano zdarzenie, gdy niejaki Uzza chciał podtrzymać Arkę, aby nie spadła z wozu, gdy "woły szarpnęły" - niestety, nie opłaciła mu się taka gorliwość. Zginął bowiem porażony "gniewem Pana".   
Znów Dawid zgromadził wszystkich doborowych wojowników Izraela w liczbie trzydziestu tysięcy. Dawid i wszyscy ludzie towarzyszący mu, powstawszy, udali się w kierunku judzkiej Baali, aby sprowadzić stamtąd Arkę Boga, który nosi imię: Pan Zastępów spoczywający na cherubach. Umieszczono Arkę Bożą na nowym wozie i wywieziono ją z domu Abinadaba, położonego na wzgórzu. Uzza i Achio, synowie Abinadaba, prowadzili wóz, z Arką Bożą. Achio wyprzedzał Arkę. Tak Dawid, jak i cały dom Izraela tańczyli przed Panem z całej siły przy dźwiękach pieśni i gry na cytrach, harfach, bębnach, grzechotkach i cymbałach. Gdy przybyli na klepisko Nakona, Uzza wyciągnął rękę w stronę Arki Bożej i podtrzymał ją, gdyż woły szarpnęły. I zapłonął gniew Pana przeciwko Uzzie i poraził go tam Bóg za ten postępek, tak że umarł przy Arce Bożej. A Dawid strapił się, dlatego że Pan dotknął takim ciosem Uzzę, i nazwał to miejsce Peres-Uzza. [Tak jest] po dzień dzisiejszy. [Biblia Tysiąclecia, 2Sm, 1-8]


Do Świętego Przybytku mogli wchodzić wyłącznie wtajemniczeni (przeszkoleni) kapłani. Rolę tę przypisano Lewitom przysposobionym do służby przez Aarona, brata Mojżesza. Księga Wyjścia opisuje bardzo szczegółowo, jak należało wykonać szaty kapłańskie  i jak miały przebiegać obrzędy przed wejściem do Świętego Świętych (nie chciałam już kopiować opisów więc skorzystajcie z linków). Nie wspominając już nawet o szczegółach dotyczących budowy samego miejsca (Wj 25, Wj 26, Wj 27). Trudno jest mi sobie wyobrazić, że komukolwiek, kto czyta te biblijne opisy, nie przychodzi do głowy, że ich szczegółowość wydaje się nie być religijno-mistyczna, lecz po prostu techniczna.
"Ustawisz również złoty ołtarz do spalania kadzidła przed Arką Świadectwa i zawiesisz zasłonę przy wejściu do przybytku. Ołtarz zaś całopalenia postawisz przed wejściem do wnętrza Namiotu Spotkania. Kadź zaś umieścisz między Namiotem Spotkania a ołtarzem i napełnisz ją wodą. Urządzisz też dziedziniec dokoła, a przy bramie zawiesisz zasłonę. Wtedy weźmiesz olej namaszczenia i namaścisz przybytek i wszystko, co w nim jest; poświęcisz go i wszystkie jego sprzęty, i będzie święty. I namaścisz ołtarz całopalenia ze wszystkimi jego przyborami, i poświęcisz go, i będzie bardzo święty. Namaścisz również kadź i podstawę jej i poświęcisz ją. Wtedy przyprowadzisz Aarona i jego synów przed wejście do Namiotu Spotkania i obmyjesz ich wodą. Następnie ubierzesz Aarona w święte szaty i namaścisz go, i poświęcisz go, aby Mi służył jako kapłan. Każesz także zbliżyć się jego synom i ubierzesz ich w szaty. Potem namaścisz ich, jak namaściłeś ich ojca, aby Mi służyli jako kapłani." [Biblia Tysiąclecia, Wj 40, 1-14] 
Arka Przymierza była największą bronią Izraelitów przez wiele pokoleń. Dzięki niej wygrywano wiele bitew. Jednak po śmierci Mojżesza, aż po czasy Dawida i Salomona, kolejni przywódcy Izraela, unikali bezpośrednich kontaktów z Arką, kiedy tylko mogli. Można nawet powiedzieć, że po prostu sami się jej bali. Arka bywała bowiem nadal nieobliczalna. W sposób wyraźny widać było, że nie była wszechwiedzącą emanacją Boga Opiekuńczego, lecz niebezpiecznym narzędziem, które potrafiło wymykać się spod kontroli. Lewici nadal spełniali swą posługę Rycerzy i Kapłanów Arki, jednak nadanie im funkcji, która z biegiem dziesięcioleci, stawała się coraz bardziej niezrozumiała dla postronnych, spowodowało, że traktowano ich z poważaniem, lecz na dystans. Przecież im bardziej czegoś nie rozumiemy, tym bardziej się tego boimy, nieprawdaż? Namiot Arki był z reguły umieszczany z dala od królewskich siedzib, aż wreszcie zaczął dojrzewać pomysł zbudowania miejsca, w którym można było bezpiecznie ukryć Arkę, tak aby można było nadal ją czcić i jednocześnie, aby nie stanowiła ona zagrożenia. W Pierwszej Księdze Kronik, umierający Dawid mówi: 
Moim pragnieniem było zbudować dom odpoczynku dla Arki Przymierza Pańskiego jako podnóżek stóp Boga naszego i poczyniłem przygotowania do budowy. Ale Bóg rzekł do mnie: "Nie zbudujesz domu dla imienia mego, bo jesteś mężem wojny i rozlewałeś krew. (...) Salomon, syn twój, on to zbuduje mój dom i moje dziedzińce, albowiem wybrałem go sobie na syna, a Ja będę mu ojcem." [Biblia Tysiąclecia, 1 Krn 28]. 
Oczywiście, jak wszyscy wiemy, Słowo Ciałem się stało i na rozkaz Salomona ok. 966 r. p.n.e. rozpoczęto budowę świątyni. Opis budowy świątyni znajdziecie w Drugiej Księdze Kronik, Rozdziały 3-5 - TUTAJ LINK STARTOWY. Po ukończeniu budowy:
"Salomon zwołał starszyznę Izraela i wszystkich naczelników pokoleń, przywódców rodów Izraelitów do Jerozolimy, na przeniesienie Arki Przymierza Pańskiego z Miasta Dawidowego, czyli z Syjonu. Zebrali się więc u króla wszyscy Izraelici na święto, siódmego miesiąca. Kiedy przyszła cała starszyzna Izraela, lewici wzięli Arkę i wnieśli ją oraz Namiot Spotkania i wszystkie święte sprzęty, jakie były w namiocie. Przenieśli je kapłani oraz lewici. Król zaś Salomon i cała społeczność Izraela, zgromadzona przy nim przed Arką, składali na ofiarę owce i woły, których nie rachowano i nie obliczono z powodu wielkiej ilości. Następnie kapłani wprowadzili Arkę Przymierza Pańskiego na jej miejsce do sanktuarium świątyni, to jest do Miejsca Najświętszego, pod skrzydła cherubów, a cheruby miały tak rozpostarte skrzydła nad miejscem Arki, że okrywały Arkę i jej drążki z wierzchu. Drążki te były tak długie, że ich końce były widoczne przed sanktuarium poza Arką, z zewnątrz jednak nie były widoczne. Pozostają one tam aż do dnia dzisiejszego. W Arce zaś nie było nic oprócz dwóch tablic, które Mojżesz tam złożył pod Horebem, gdy Pan zawarł przymierze z Izraelitami w czasie ich wyjścia z Egiptu." [Biblia Tysiąclecia, 2Krn 5, 2-10] 
I tu właśnie tajemnicza relikwia pozostała przez paręset lat, póki w tajemniczych okolicznościach nie zaginęła, gdzieś między dziesiątym a szóstym wiekiem p.n.e. Z kolejnych ksiąg Starego Testamentu, Arka zniknęła niemal bezpowrotnie i zupełnie bez echa, co wydaje się bardzo dziwne, jeśli wziąć pod uwagę wielkość kultu i splendor, jakim otaczano ją wcześniej. Mało tego: w Starym Testamencie nie znajdziecie nawet odniesienia typu "działo się to w czasie, gdy Arkę wykradziono/ zniszczono/ ukryto" - po prostu wyparowała. Nikt nad nią nie płakał, nie napisano nawet linijki psalmu na temat jej zniknięcia. Największy religijny artefakt Starego Testamentu, zwyczajnie zapadł się pod ziemię i przestał interesować Izraelitów. 


Aż tyle informacji (i to naprawdę w ogromnym skrócie) przyszło mi przytoczyć, w ramach wstępu do historii, którą miałam przyjemność prześledzić wraz z Grahamem Hancockiem w jego fascynującej książce, pt. "Znak i Pieczęć. W poszukiwaniu Arki Przymierza". Nie jest to pierwsza z hipotez, z jakimi miałam okazję się zetknąć, w przeróżnych artykułach i książkach. Jest to jednak pierwsza, tak spójnie opisana. Graham Hancock jest bardzo wnikliwym dziennikarzem i badaczem. Niektóre z elementów tej układanki wprawiały mnie w prawdziwe osłupienie. Jego zacięcie do odkrycia prawdy, podróżowanie szlakiem Arki Przymierza, poszukiwanie najmniejszych śladów oraz wskazywanie niemal niedostrzegalnych związków pomiędzy okruchami faktów, do jakich udało mu się dotrzeć, jest naprawdę niesamowite. Wydawało mi się, że zdołam to opisać w jednym poście, ale teraz widzę, że to niemożliwe, dlatego zapraszam na kolejne części. Zapewniam, że będzie ciekawie :)

niedziela, 18 sierpnia 2013

Obiecałam legendę, a więc czas na morskie opowieści.

Od momentu, gdy jakiś czas temu przeczytałam przepiękną powieść pt. "Mgły Avalonu" Marion Bradley, a następnie zanurzyłam się w świat Białej Bogini Roberta Graves'a, mam wrażenie, że wszędzie widzę elementy zapomnianego kultu, w którym wszechobecne niegdyś kapłanki Bogini otaczano czcią. Nie była to pierwsza książka, która wskazała mi na ten właśnie brakujący element dziejów ludzkości, ale pierwsza, która uczyniła to tak spójnie i przekonująco, zbierając wszystkie porozrzucane okruchy w jedną całość. Oczywiście "Mgły Avalonu" nie są książką naukową; to wyłącznie fascynująca fabuła oparta o legendę i kilka potwierdzonych historycznie faktów. Jednak mam wrażenie, że powieść "przyszła" do mnie w odpowiednim momencie, a wszystko, co zebrałam potem było już wręcz lawiną obrazów i tekstów. 
Odczucia, o których wspominam, naszły mnie również, gdy na nadmorskim deptaku, czytałam legendę o Juracie. Królowa Bałtyku Jurata jest bohaterką wielu morskich opowieści - jest zarówno wrażliwa, łagodna i mądra, jak i kapryśna, zazdrosna i porywcza. Wypisz wymaluj przypomina boginie z greckich mitów, nieprawdaż? Zapominamy, że i Słowianie mieli swoich kapryśnych bogów i boginie. Oceńcie zresztą sami, czy opowieść ta nie nawiązuje do czasów, w których matriarchalne wspólnoty traktowano z należytym szacunkiem? 

Zapraszam do krainy baśni i legend ;)

_____________________________________________________________

LEGENDA O JURACIE

Od dawien dawna prowadził przez ziemię polską handlowy szlak zwany ,,bursztynowym". W pierwszych wiekach naszej ery przybywali tu kupcy rzymscy po bursztyn, zwany wówczas jantarem, który często ceniony był wyżej niż złoto. Jeszcze przed panowaniem księcia Mieszka I i jego syna króla Bolesława Chrobrego zaczęli przyjeżdżać kupcy z Dalekiego Wschodu. Od XV w. zasłynęły w ówczesnym świecie gdańskie wyroby z bursztynu.
Przez długie wieki wspomagał on rybaków w latach „chudych", kiedy sieci bywały puste, a szalejące wichry zalewały brzegi, niszcząc łodzie i sieci, a czasem i niejedną rybacką checz. Zbierane wtedy okruchy tego złocistego morskiego kamienia, wyrzucanego przez fale z dna Bałtyku, znajdowały chętnych nabywców, jednych bogacąc, ratując innych od widma głodu. Ale ludność nie wiedziała, skąd się ,,to cudo" bierze. Wierzono, że dzieje się to za sprawą walki dobrych duchów ze złymi. I tak powstała baśń o pięknej Juracie i zemście boga Perkuna. 


Na dnie Bałtyku, w okolicach dzisiejszego Półwyspu Helskiego, miała swój piękny złocisty pałac królowa boginek morskich Jurata. Była to dobra królowa. Nie pozwalała boginkom swawolnymi psotami wyrządzać żadnej szkody rybakom. Choć pracowali ciężko, byli biedni, połowy mieli skromne i głód często zaglądał do ich checzy. A były one nędzne, bez okien, okopcone dymem wydobywającym się przez dziurę w dachu z tlącego się dzień i noc ogniska. 
Pewnego razu królowa zapragnęła pokazać swoim dworkom ciężką pracę rybaków. Opuściła więc swój wspaniały zamek i ukryła się z nimi w kępie nadmorskich krzewów w pobliżu miejsca, skąd zwykle wyruszali na połów.
— Spójrzcie — rzekła — przed rozpoczęciem połowu składają bogom ofiarę. Sami nie są syci. a jednak każdy z nich choć po najmniejszym kawałeczku podpłomyka rzuca do morza na przebłaganie bogów za popełnione winy i z prośbą o obfity połów. Czyż nie są to dobrzy ludzie?
— To może im pomożemy? — zapytała najmłodsza boginka. 
— Ależ tak, tak — zakrzyknęły pozostałe. — Trzeba im pomóc. Ty, o pani — zwróciły się do Juraty — jesteś królową, masz moc czarnoksięską, spełnimy wszystkie twoje rozkazy. 
Uśmiechnęła się piękna Jurata i rzekła:
— Zaczarujemy bezmyślne wichry, które burzą toń morza i zatapiają łodzie. Każda z was wypłynie na powierzchnię wody i będzie śpiewać pieśni o miłości. Wichry, wsłuchując się w nie, polecą za wami, a wy popłyniecie daleko od miejsca, w którym rybacy będą łowić ryby. 
Dziwili się później rybacy, że złagodniały fale, nie szarpią już i nie wywracają ich skromnych maleńkich łodzi, sieci są ciężkie od ryb i nikt już nie wraca z pustymi rękami do checzy. Co silniejsi i młodsi łowili nawet we dnie i w nocy. A kobiety płatały dorsze, śledzie i flądry, suszyły je w słońcu, wędziły lub soliły na zapas w przepaścistych i do tej pory pustych beczkach.
— Posłuchajcie mnie, ojcowie — powiedział jednego razu najmłodszy, ale mądry i pracowity rybak zwany Tosiem. — To nie są zwyczajne połowy, ktoś nam pomaga. Ale kto?
— Rację ma — odrzekli starsi — może to rusałki, a może jakieś dobre bóstwo Morza? 
— Boginek i rusałek się wam zachciało — zajazgotały białki — my już wam nie wystarczamy, co? 
— Głupie — ofuknął je stary Ksander. — Macie syte brzuchy, to się już wam w tych owczych łbach poprzewracało. Trzeba coś postanowić... Rozpalmy święty ogień na brzegu przy pełni księżyca, a jako ofiarę nieznanym mocom niechaj każdy rzuci nań najtłuściejszą rybę z ostatniego połowu. Jeśli ofiara zostanie przyjęta, ogień buchnie ku niebu, przecie ktoś się pojawi. Ino się nie strachajcie. Będziemy śpiewali stare święte pieśni — nie stanie się nam krzywda. Drzewiej, za moich dziecinnych lat, taki był zwyczaj. 

Autor zdjęcia: Waldemar Książkiewicz

Rybacy zrobili dokładnie tak, jak poradził im stary Ksander. Kiedy ogromny rumiany słoneczny podpłomyk pogrążył się w falach morza, a na jego miejsce powoli wytaczał się pyzaty roześmiany księżyc, rozpalili przygotowane ognisko. I choć ufali starcowi, serca ich biły niespokojnie. A nuż się dobre bóstwo obrazi? Z wielką żarliwością, wzbudzając w sobie wiarę i nadzieję, rozpoczęli błagalne śpiewy.
W pewnej chwili rozwarły się fale morza i wynurzyła się z nich młoda, nadzwyczajnej urody dziewczyna. Zamilkli, trochę zdziwieni, trochę przestraszeni. Stali niepewni, nie wiedząc, co teraz będzie z nimi.
— Nie lękajcie się — ozwała się ona melodyjnym głosem. — Jestem królową tej wody. Na jej dnie mam pałac i wiele wiernych boginek. Odkąd tu zamieszkałam, poznałam waszą ciężką pracę i mizerne życie. Przekonałam się, że jesteście ludem uczciwym. I dlatego postanowiłam wam pomóc. Niczego w zamian nie żądam.
Dookoła ogniska przez dłuższą chwilę panowała cisza. Nagle z tłumu wysunął się młody piękny rybak Toś i patrząc śmiało na królową postąpił ku niej kilka kroków. Pokłonił się nisko i rzekł:
— Miłościwa pani, nawet nie znamy waszego imienia, a chciałbym ułożyć pieśń na waszą cześć. Jako podziękowanie będziemy ją śpiewać przed każdym wypłynięciem na połów.
Podobała się królowej odwaga rybaka, odparła więc łaskawie:
— Zwą mnie Jurata albo Bursztynka. Tobie zaś dziękuję za dobre chęci. Z przyjemnością będę słuchała tej pieśni — i uśmiechnęła się" tak słodko, że aż rybakowi zabiło gwałtownie serce.
Połowy nadal były obfite, a rybacy składali królowej swoje skromne dary i śpiewali pieśń, którą ułożył młody rybak. Wnet zrozumieli, że zakochał się w niej bez pamięci. Ale nie bali się o jego los, bo wiedzieli, że Jurata ma dobre serce.


Rybacy nie spodziewali się, że pieśń tę usłyszy nie tylko Jurata, ale i Perkun, potężny bóg Morza i Ziemi. Postanowił on przekonać się, czy rzeczywiście Jurata jest tak piękna, jak śpiewają rybacy. Kiedy przybył do podwodnego pałacu, zakochał się w Juracie od pierwszego wejrzenia.
— Jurato! — zawołał — jak to się stało, że do tej pory ciebie nie widziałem? Nie spotkałem nigdzie?
— Nie interesowałeś się, panie, biednymi — odrzekła śmiało królowa. — Gdybyś postąpił tak jak ja, śpiewaliby i o tobie. 
— Nie potrzebuję ich śpiewu — odparł dumnie. — Pragnę ciebie. Jestem bogiem i mam władzę nad całą ziemią. 
— Właśnie — odparła — żądza władzy przesłoniła ci dobro tego ludu. Ale ja — nie pokocham ciebie, panie. Moje serce należy do młodego rybaka i tylko jego poślubię. 
— Szalona! — krzyknął rozgniewany Perkun. — Zastanów się! Daję ci pięć dni do namysłu. Jeśli odmówisz, moja zemsta spadnie na ciebie, na rybaka i jego ziomków. — To powiedziawszy odpłynął wśród wzburzonych fal. 
Młody rybak także pokochał gorąco królową, ale nie śmiał jej wyznać swego uczucia, zresztą od owego wieczoru nigdy już jej nie spotkał, chociaż codziennie śpiewał swoją pieśń, pełną miłości i tęsknoty. Ale oto pewnego razu, wracając samotnie z połowu, ujrzał Juratę siedzącą przy dogasającym ognisku na morskim brzegu. Serce zabiło mu gwałtownie i nie mógł opanować drżenia rąk, gdy wyciągał łódkę na piasek.
— Czego się lękasz? — zapytała królowa — miłości? To najpiękniejsze uczucie. Ja też cię pokochałam od pierwszego spotkania. Czy poszedłbyś ze mną do pałacu? A może masz rodzinę? Żonę? Matkę?
— Nie, pani — wyjąkał Toś — jestem samotny, całkiem samotny... 
— Nie jesteś już samotny, masz mnie. Ale śpieszmy się! Zostaw sieci i łódź na brzegu. Bóg Perkun dał mi tylko pięć dni do namysłu. Czy zechcesz je spędzić ze mną? 
— O, moja ukochana królowo! Tak! Tak! — zawołał rybak. 
— Ale pamiętaj, że po upływie tego czasu oboje zginiemy. 
— Niech się tak stanie! 
Wtedy Jurata objęła go za szyję i pierwsza złożyła pocałunek na jego ustach. I popłynęli do cudownego jantarowego pałacu na dnie Bałtyku. 

Autor: Yaroslav Gerzedovich "Sea Queen and Sailor"

Królowa opowiedziała boginkom o rozmowie z bogiem Perkunem i o swoim postanowieniu. Każda z nich, gdy zechce, może opuścić pałac, te, które pozostaną — zginą wraz z nią. Zdecydowały, że zostaną wszystkie. 
Perkun po upływie pięciu dni dowiedział się całej prawdy o królowej i młodym rybaku i wówczas uderzył potężnym piorunem w podwodny pałac Juraty. Zginęła Jurata, zginął młody rybak i wszystkie boginki morskie. Cały pałac, zbudowany ze złocistego kamienia, rozsypał się w gruzy. Woda wzburzona wściekłością Perkuna wyrzucała jego okruchy na morski brzeg.
Zdziwieni i przerażeni rybacy nieprędko odkryli prawdę. A kiedy zrozumieli, że oto ich ukochana opiekunka i mądry młody rybak zginęli, aby swoją śmiercią zapewnić im życie - z wdzięczności nazwali swoją osadę - Jurata, a złocisty kamień - bursztynem. 

Autor zdjęcia: kasiafo